POSYŁA MNIE BÓG,

abym głosił Ewangelię
i leczył rany zbolałych serc. Łk 4,18

· UCZESTNICY DEBAT

DOSTĘPNOŚĆ CYFROWA

ZMIEŃ JĘZYK

ALEKSANDER ZBLEWSKI

Rocznik 1955. Urodził się w Stargardzie Szczecińskim. Tam chodził do szkoły i zdał maturę w liceum ogólnokształcącym. Oprócz sportu interesował się wieloma dziedzinami życia. Jedną z jego pasji była geografia. Stąd wybór studiów związany z Wyższą Szkołą Morską w Szczecinie Wydział Mechaniczny. Po prostu chciał skonfrontować swoją wiedzę geograficzną z rzeczywistością. Jego wybór był dość racjonalny. Mimo, że jak wielu nie przepadał za matematyką to jednak dawał radę się jej nauczyć. Niestety z przyczyn nie całkiem przeze niego zawinionych musiał pożegnać się z tą uczelnią.

Następny wybór padł na Wyższą Oficerską Szkołę Pożarniczą. Znowu rzeczywistość współdecydowała o moich wyborach życiowych. Moi rodzice w tym czasie przeszli na emeryturę. Po pozytywnym wyniku egzaminów wstępnych rozpoczął studia pożarnicze. Nie mając w rodzinie tradycji strażackich sam był ciekawy czy spodoba mu się ta służba. Szybko doszedł do wniosku, że pożarnictwo może być jego przyszłością.

Dopiero tuż przed końcem okresu kandydackiego (przed przysięgą) okazało się, że WOSP jest uczelnią „resortową” w pełni tego „peerlowskiego” słowa znaczenia. Podczas jednego ze spotkań z politrukami dowiedział się, że wszyscy podchorążowie mają zapisać się do SZSP. Jednego z kolegów najdłużej się opierającego (Bogdan Mielecki) wyprowadzono z hangaru, w którym odbywało się spotkanie „polityczno-wychowawcze”. Po kilku minutach zmienił zdanie i także złożył deklarację. Komendant szkoły chełpił się stuprocentową przynależnością podchorążych do SZSP (źródło: Tygodnik ITD - posiada ten egzemplarz).

Na początku roku akademickiego popełnił błąd godząc się kandydować na przewodniczącego Rady Roku. Po takim wyborze politrucy zaproponowali mu wstąpienie do PZPR ponieważ funkcja, którą pełnił ich zdaniem tego wymaga. Przez parę tygodni zwlekał ze złożeniem deklaracji. Jednak został wezwany do zastępcy komendanta ds. politycznych, gdzie usłyszał:  „... składacie deklaracje do PZPR albo rezygnujecie z funkcji oraz przestajecie szefować kabaretowi „Piwnica na Piętrze” ”. Kompromis w postaci obowiązującej w WOSP stuprocentowej przynależności do SZSP strawił (ułatwiło to reaktywację kabaretu, z którym wiązał nadzieję „dla siebie” na tworzenie atrakcyjniejszej podchorążackiej codzienności). Jednak zaproszenia do PZPR nie przyjął. Było to dobrze odebrane przez część kolegów, lecz bardzo źle przez kadrę oficerską. Prawdopodobnie jego postawa sprowokowała politruków do większej aktywności „polityczno-wychowawczej”, bo karany był za co się da. Na pierwszym roku odbył ok. sto służb poza kolejnością co w połączeniu z grafikiem dawało ok. 150. Jak łatwo policzyć (po odliczeniu okresów wakacyjnych i świątecznych) bywały okresy, że pełnił służby 24/24godz.

W trakcie pierwszego roku miał przez siedem miesięcy karę „zakazu opuszczania koszar”. Jego bezpośredni przełożony por. Jerzy Świderski obdarzył go także „naganą z ostrzeżeniem usunięcia ze szkoły” wymyślając wobec niego wiele zarzutów. Naganę na wniosek por. Świderskiego wręczył mu komendant szkoły płk. Smolarkiewicz. Fakt, że był wcześniej studentem, w jego odczuciu uczelni będącej na wyższym poziomie nauczania niż WOSP pozwoliło to mu na zaliczenie pierwszego roku przy ogromnej absencji na zajęciach dydaktycznych, wynikających z pełnionych nieustannie służb „w rejonie” lub na „podziale bojowym”. Także kabarecik pozwalał mu odreagowywać codzienny stres. Nie był już oficjalnie szefem zespołu lecz miał bieżący wpływ na jego funkcjonowanie. Jego bezpośredni przełożony por. Świderski wiedział, że kom. Smolarkiewicz lubił chwalić się działającymi w szkole zespołami delegując je na różne imprezy. Dlatego lokal kabaretowy był dla niego swoistym azylem. Tam oko „dowódcy-wychowawcy” nie sięgało. Skwapliwie nadużywał tego przywileju utrzymując że, szykuję się do „najbliższego występu”.

Jako okazowy „podpadziocha” był do czasu strajku na marginesie szkolnej codzienności. Co prawda wygrał uczelniany etap ogólnopolskiego konkursu „Politykus” za co była wysoka nagroda pieniężna. Z etapu warszawskiego nie udało mu się wykręcić. Mimo, że w wieczór poprzedzający konkurs jego zespół „Piwnica na Piętrze” brał udział w Studenckich Igrzyskach Kabaretowych w warszawskim klubie studenckim Riwiera Remont. Szefem jury był Pan Marcin Wolski.

Z pewnością rano było po nim widać, że brać kabaretowa po swoich „wykonach” rozeszła się tradycyjnie długo po świcie. Mimo to został wręcz przymuszony do wzięcia udziału w warszawskim etapie konkursu „Politykus”. Wynik był do przewidzenia. W tym przypadku było mu wstyd tak sobie. Zatem może pochwalić się, że w WOSP miał wszystkie rodzaje nagród z wyjątkiem odznaki „Wzorowy podchorąży” i wszystkie kary z wyjątkiem karnego usunięcia ze szkoły. Jednak zawsze gdy „na kompanii” coś się działo „dowódcy-wychowawcy” próbowali mu przypisać intencje. Nie zawsze było to prawdą. Trzeba wspomnieć, że na jego roku nie było choćby jednego ORMO-wca. Kom. Smolarkiewicz, wtedy szef stołecznego ORMO publicznie nad tym faktem ubolewał. Było czterech chętnych lecz szybko zderzyli się z takim ostracyzmem ze strony kolegów, jak on ze strony kadry oficerskiej z powodu odmowy wstąpienia do PZPR.

Okres poprzedzający strajk w WOSP był w naszym kraju bardzo ciekawy. Jak się tylko dało biegał na spotkania organizowane przez przedstawicieli rozmaitych środowisk. Od skrajnej prawicy do skrajnej lewicy. Pozyskana wtedy wiedza zweryfikowana po lekturze wydawanych prac historycznych już po 90-tym roku pozwala mu mniemać, ze posiada dość szeroką wiedzę dotyczącej naszej społeczno-politycznej aktualności. Strajk poprzedzony był wieloma spotkaniami podchorążych z władzami szkoły, przedstawicielami związków zawodowych i przedstawicielami NZS oraz SZSP. W dniu proklamacji strajku ok. godz. 17:00 por. Marek Kochman (szef ORMO w WOSP) próbował go wybadać na okoliczność jego udziału w przygotowanie strajku.

Do strajku miał stosunek życzliwy. Jednak doświadczenia zebrane przez wcześniejsze lata kazały mu mieć do tej sprawy dystans. Nie tylko dlatego, że wśród inicjatorów byli członkowie PZPR i prawdopodobnie ORMO, ale także koledzy o niespecjalnie (wg jego) pięknych przekonaniach.

Jednak po rozmowach Komitetu Strajkowego z „miedzy resortowym zespołem negocjacyjnym”, w wyniku których zostaliśmy w mediach oskarżeni o zerwanie rozmów podjął się pracy w radiowęźle. W jego przekonaniu, nie wolno było zaniedbać działań informacyjnych na zewnątrz. Stąd głośniki w oknach szkoły i praca informacyjna wobec kłamstw emitowanych przez ogólnopolskie media. Jego praca została zauważona. Red. Falska w Dzienniku Telewizyjnym stwierdziła, że z okien szkoły „prowadzona jest hałaśliwa propaganda”. Także płk. Smolarkiewicz jako jeden z warunków powrotu do negocjacji zażądał wstrzymania działalności radiowęzła. Swoją pracę, na ile pozwalały okoliczności, prowadził jeszcze z okien wywożącego strajkujących ze szkoły autobusu.

Potem do czasu wprowadzenia stanu wojennego reprezentował komitet strajkowy podczas wieców w uczelniach oraz zakładach pracy Warszawy i Poznania. Stan wojenny zastał go w zasadzie podczas powrotu z Ogólnopolskiego Zjazdu Komitetów Strajkowych w Poznaniu. Wiedział, że koledzy przebywający w Auli Głównej Politechniki Warszawskiej otrzymali legitymacje studenckie Politechniki Warszawskiej. On takiej legitymacji nie posiadał i nie specjalnie mógł wyruszyć w podróż do domu (szczecińskie). Dopiero bodaj 16 grudnia w Dziekanacie Wydziału Mechaniczno -Technologicznego PW ukradkiem wyrobiono mu legitymację studencką. Gdyby podczas kontroli w pociągu pokazałby legitymację WOSP to miałby duże kłopoty. Do dziś wspominam te dzielne Panie, które wyrobiły mu legitymację mimo że, działo się to przy obecności komisarza wojskowego w stopniu pułkownika (stale towarzyszył dziekanowi w jego gabinecie).

Po świętach Bożego Narodzenia, które spędził w domu rodzinnym w pierwszych dniach stycznia 1982 r. udał się do Komendy Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Szczecinie. Tam osobiście komendant wojewódzki oświadczył mu, że tak długo jak on będzie komendantem wojewódzkim to on na terenie województwa pracy nie znajdzie. Także nie brał pod uwagę możliwości podpisania „lojalki” co było warunkiem powrotu do szkoły strażackiej, już pod zmienioną nazwą.

W drugiej połowie stycznia w mediach ogłoszono, że PW wznawia zajęcia. Udał się do Warszawy. Po wycofaniu się władz PW z obietnicy utworzenia dla nas możliwości kontynuacji nauki musieliśmy natychmiast opuścić akademik na Pl. Narutowicza. Całkiem przypadkowo znalazł się pod gmachem SGGW. Wszedł do Rektoratu. Tam przed gabinetami prorektorów było kilku kolegów z WOSP. Przejął inicjatywę. Mimo oporu sekretarek z jednym z kolegów wszedł do gabinetu p. prof. Horubały (prorektora ds. studenckich).

Po ok. godzinie wszyscy dostali adresy wydziałów, których dziekani zgodnie z decyzją Rektora SGGW p. prof. Marii Radomskiej mieli nas przyjąć. Został przyjęty na pierwszy rok Wydziału Techniki Rolniczej i Leśnej. Zamierzał spokojnie zaliczyć choć dwa pierwsze lata. Stąd poza wyjściami na „zadymy” ograniczał swoją aktywność poza naukową.

Jednak została udokumentowana jego obecność 3 maja 1982 r. na Pl. Zamkowym. IPN zorganizował wystawę pozyskanych od anonimowego autora zdjęć na tym placu w 25 rocznicę. Na zdjęciach odnaleźli się całą trójką z naszego pokoju w akademiku. Innym razem na pierwszej stronie w Gazecie Polskiej Codziennie ukazały się podobne zdjęcia, na których był uwieczniony z nieco innego miejsca przez PAP.

Od chwili wprowadzenia stanu wojennego był poszukiwany przez wojsko w celu odbycia zasadniczej służby wojskowej. Wiedząc o częstych „niezapowiedzianych wizytach” mundurowych w domu do minimum ograniczył odwiedziny rodziców. Jeśli już to w okresie od północy aby przed świtem zniknąć.

Będąc studentem trzeciego roku został Przewodniczącym Rady Mieszkańców. Mógł założyć teatrzyk Satyryczny „Eden” i powrócić do zabawy w kabaret, której został pozbawiony w następstwie likwidacji WOSP. Mógł w miarę możliwości wspierać studentów, którzy wpadli podczas demonstracji. Były to zbiórki pieniędzy na opłacenie zasądzonych grzywien oraz organizowanie akcji plakatowych.

Po studiach z kolegami w 1988 r. założył spółdzielnię pracy, której został Prezesem. Niezwłocznie otrzymał wezwanie z komórki wojskowej CZSP. Była to próba werbunku. Po krótkiej, kilkuminutowej rozmowie zostali z tow. ppłk. przy swoich zdaniach. Oświadczył mu, że nie będzie kapusiem. On natomiast, że jak nie, to on sprawi, że on nie będzie Prezesem. Nigdy więcej się nie spotkali. Pogróżki tow. pułkownika okazały się czcze, możliwe, że z powodu „okrągłego stołu”, który ustawiono w 1989 r.

W 1990 r. ukończył Studium Podyplomowe Organizacji i Zarządzania dla Inżynierów na Uniwersytecie Warszawskim. W tym samym roku założył Spółdzielnię Budowlano Mieszkaniową „Verdom”, której społecznie prezesował przez pięć lat. W 1995 r. uruchomił inną spółdzielnię mieszkaniową SM „Orzeł”. Do dziś zamieszkuje w jej zasobach. Posiadanie stałego mieszkania pozwoliło mu założyć rodzinę. W drugiej połowie lat „dziewięćdziesiątych” była zła koniunktura w budownictwie. Nie dało się utrzymać naszej koleżeńskiej spółdzielni pracy. Podjęliśmy decyzję o jej likwidacji.

Dlatego bez oporów podjął pracą w warszawskim samorządzie. Został Szefem Gminnego Inspektoratu Obrony Cywilnej od 1998r. W tym czasie ukończył „Studium Zarządzanie W Stanach Zagrożeń” na uczelni, która była następcą prawnym po uczelni tej, z której go wyrzucono w 1981 r. tj. Szkoła Główna Służby Pożarniczej. Karierę studencką zakończył w roku 2005 otrzymując dyplom z Wyższej Szkoły Ubezpieczeń i Bankowości o specjalności „Organizacja i ekonomika ratownictwa”.

W 2000 r. przyszła na świat córka, której zamierzał zapewnić lepsze warunki wejścia w świat dorosłych niż te, które sam miał.

Jest posiadaczem nstp. odznaczeń: - Złoty Krzyż Zasługi RP, Medal bł. księdza Jerzego Popiełuszki oraz Brązowy Medal Za Zasługi dla Pożarnictwa oraz Medal 100-lecia Niepodległości wręczony osobiście przez Prezydenta RP Pana Andrzeja Dudę . Posiada także inne odznaczenia niższej rangi.

Od dwudziestu dwóch lat pełni funkcję kierownika delegatury Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego m.st. Warszawy w Ursusie (przed 2003 r. stanowisko to nazywało się – Szef Gminnego Inspektoratu OC dziś po BBiZK jest Stołeczne Centrum Bezpieczeństwa).